REKLAMA

Eric Schmidt musiał odejść. Pytanie dlaczego.

24.01.2011 09.10
Eric Schmidt musiał odejść. Pytanie dlaczego.
REKLAMA
REKLAMA

Założyciele i honorowi prezesi Google’a Page i Brin zrezygnowali z Erica Schmidta jako głównego zarządcy ich firmy. To nieoczekiwane i dość zaskakujące wydarzenie. Patrząc bowiem na wyniki finansowe firmy – jest bardzo dobrze. Patrząc na strategiczne projekty Google’a – podwaliny pod rewolucję mobilną przygotowane. Patrząc na rosnącą dominację strategicznie ważnego produktu, Androida – perspektywy są świetne. W czym tkwił więc problem?

Google stracił swoje „mojo” (z ang. Google has lost its mojo) – przeczytałem gdzieś niedawno (nie pamiętam już gdzie) i utkwiło mi to w głowie. Stracił „mojo” – czyli pozycję najbardziej chwalonego i hołubionego prymusa – na rzecz Facebooka, który jest najgorętszym fenomenem współczesnego internetu. Google jest dziś wielką machiną korporacyjną, synonimem technologicznego giganta, z którego hegemoniczną polityką wielu się nie zgadza. Dla wielu użytkowników internetu Google jest już dinozaurem globalnej sieci, podczas gdy Facebook z Markiem Zuckerbergiem na czele atrakcyjnym młodzieniaszkiem.

Czy o to chodzi, czy w tym wina Schmidta, że do tego dopuścił? Nie wiadomo. W sieci krąży mnóstwo spekulacji na temat powodów odejścia Schmidta. Prześledźmy kilka z nich.

Wyniki finansowe

Google pokazał świetne – choć mimo wszystko nieco gorsze od oczekiwań analityków giełdowych wyniki finansowe po czwartym kwartale. Firma zanotowała obroty rzędu 8,44 mld dolarów, co jest o 26% więcej niż rok wcześniej. Zysk operacyjny kształtował się na fenomenalnej wręcz relacji do obrotów (35%!) – 2,98 mld dol. W całym 2010 roku Google wygenerował 29,3 mld dolarów – o 24% więcej niż rok wcześniej oraz zarobił na czysto 8,5 mld dol – o 29% więcej niż rok wcześniej.

Tyle, że jeśli wczytać się w strukturę przychodów Google’a, to mimo strategicznych nowych projektów, od lat nic się nie zmienia – pieniądze Google’a pochodzą w co najmniej 90% ze sprzedaży reklam. W 2010 r. na 29,3 mld dol. przychodów, aż 28,2 mld pochodzi z reklamy. Schmidt nic tu więc nie zmienił – Google wciąż zarabia na algorytmie wyszukiwarki napisanym przez Larry’ego Page’a. Przychody poza reklamowe, mimo iż wzrosły aż o 42% rok do roku wyniosły niewiele więcej ponad 1 mld dol.

Nie wiadomo, czy Eric Schmidt miał za zadanie zdywersyfikować źródła przychodów Google’a, czy nie. Warto jednak zauważyć, że Google wciąż oferuje li tylko usługi – Android, YouTube, Gmail, czy Chrome nigdy nie miały i mieć nie będą wyraźnego potencjału finansowego. Mają napędzać kontekst reklamowy dla wyszukiwarki Google’a. Większy potencjał ma Chrome OS, mobilny system operacyjny Google’a, który będzie „sprzedawany” producentom komputerów na podobnej zasadzie co Windows. Tyle, że Chrome OS już jest spóźniony.

Zagrożenie oparcia przychodów tak znacznie na jednym produkcie (reklamach przy wyszukiwarce) jest duże. Wprawdzie wielu starało się wynaleźć konkurencyjny do Google’a produkt i nikomu do tej pory się to nie udało, jednak mimo wszystko z jednej strony Google’a podgryza stale rosnący (choć bez jakiegoś wystrzału) Bing, a z drugiej skutecznie zamyka internet we własnym społecznościowym sosie Facebook. Kto wie, czy jeśli Mark Zuckerberg wprowadzi globalną wyszukiwarkę do ekosystemu swoich usług (a myślę, że można być przekonanym, że w końcu to zrobi), to użytkownicy nie wybiorą jednak usług Facebooka, który przejął od Google’a wspomniane wcześniej „mojo”.

Internet społecznościowy

A jak już wspomnieliśmy internet społecznościowy, to nie można zapomnieć o porażkach Google’a na polu Web 2.0 pod kierownictwem Schmidta. Żaden z rozlicznych projektów Google’a w Web 2.0 nie osiągnął sukcesu. Najbliżej był Orkut – projekt serwisu społecznościowego zbliżonego charakterem do Facebooka, (któremu notabene patronował ponoć poprzedni i przyszły CEO – Larry Page). Mimo tego, że Orkut stał się popularny w niektórych miejscach naszego globu (np. w Ameryce Południowej), to nigdy nie wyszedł poza lokalny fenomen.

Jeszcze gorzej było z rewolucyjnym na pierwszy rzut oka projektem Wave. Praca, komunikacja i rozrywka w czasie rzeczywistym pomiędzy użytkownikami internetu okazała się jednak mało atrakcyjna dla przeciętnych użytkowników internetu. Dla nich Wave był za trudną usługą. Google już zdążył ją wycofać.

Prawdopodobnie podobny los czeka inną usługę społecznościową Google’a – Buzz, który miał być odpowiedzią na rosnące znaczenie mikroblogów (Twitter) oraz tzw. streamingu (Facebook). Mimo zespojenia usługi z wielce popularnym Gmailem, po początkowym krótkotrwałym szale Buzz zamiera. Na domiar złego projekt był obarczony błędami, co skutkowało szeregiem pozwów przeciwko Google’owi o naruszenie dóbr osobistych. Marka Google zamiast iść do góry, doznała uszczerbku na swoim wizerunku.

Chiny

Głośnym tekstem w „New Yorkerze” Ken Auletta dowodzi, że powodem dla którego Schmidt musiał ustąpić ze stanowiska był konflikt z założycielami Google’a odnośnie sprawy chińskiej. Schmidt przystał powiem na cenzurowanie wyników wyszukiwania w Chinach po to, aby pozostać na tym największym rynku konsumenckim na świecie. Page i Brin stanowczo się temu sprzeciwiali broniąc swojej słynnej misji „Do no evil” (nie czyń zła). Po tym konflikcie pomiędzy wielką trójką Google’a, ponoć ze Schmidta miało ujść powietrze.

Groupon

Kolejnym ogniem zapalnym pomiędzy panami Page/Brin oraz Schmidtem miała być sprawa Grouponu. CEO Google’a namawiał do wydania gigantycznych, największych w historii Google’a pieniędzy na przejęcie start-upu specjalizującego się w zakupach grupowych, a panowie Brin/Page byli temu przeciwni. A kiedy w końcu Schmidt postawił na swoim i uzyskał zgodę na wydanie 6 mld dolarów na Groupona, ten? propozycję odrzucił, szukając debiutu giełdowego wartego 15 mld dol. Ta sprawa skompromitowała Schmidta wewnątrz Google’a.

Nie ma oczywistego powodu

Nie ma oczywistego powodu odejścia Schmidta. Niektórzy twierdzą, że się „zmęczył” po dekadzie u sterów Google’a. Ciężko jednak w to uwierzyć – trudno znaleźć bowiem CEO topowej firmy, któremu znudziłoby się bycie numerem jeden. To ponoć jak narkotyk, nie da się ot tak odstawić z dnia na dzień. Może więc każdy z przedstawionych powyżej powodów miał częściowy udział w decyzji Page’a i Brina.

Jedno jest pewne – w najbliższych miesiącach Google będzie obserwowany uważnie dosłownie z każdej strony. Nowo-stary CEO Larry Page nie będzie miał łatwego zadania. Nie ma przecież prostej recepty na odzyskanie „mojo”.

No, chyba że Page ma jakiegoś asa w rękawie.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA